literature

BFT Host Club - Rozdzial dwunasty

Deviation Actions

namelessyuki's avatar
By
Published:
969 Views

Literature Text

                              Rozdział dwunasty

W nowiutkim szkicowniku powoli pojawił się domek, niezidentyfikowane krzaczki z czerwoną ospą i uśmiechnięte słoneczko, niczym z teletubisiów. Autor tego dzieła, radośnie mruczał pod nosem, dorysowując obok krzaczków patykowate ludziki ubrane w za duże koszule.

- Co ty w ogóle robisz, Tonio? - zapytał Gilbert, który wręcz leżał na stole obok szkicownika.
- Rysuję! - odpowiedział Hiszpan. - Feliciano powiedział, że Lovi lubi przeglądać rysunki osób, które lubi.
- I myślisz, że spodobają mu się bazgroły przedszkolaka?
- Tonio, rysuje co najmniej tak dobrze jak trzecioklasista – powiedział Francis, wchodząc do kuchni. - Gil, dalej rozpaczasz nad swoim nowym związkiem?
- Nie rozpaczam, planuję – odpowiedział hardo Prusak. Kiedy już zniknęły endorfiny wywołane seksem, opróżnił hotelowy barek i dostał się do domu, zrozumiał, że wplątał się w związek. A Gilbert nie chodzi na randki. To całe trzymanie się za rączki, całowanie w deszczu i pamiętanie o rocznicach nie było jego bajką. Gilbert był od pieprzenia się od czasu do czasu. W tym był dobry. Nie w... byciu z kimś nie seksualnie. Gdyby nie jego mama, od razu cofnął by swoje słowa, stwierdził, że ich nie przemyślał, ale... Musiał przyprowadzić na obiad swojego chłopaka, Feliksa. I zrobi to. Jakoś.

- Skoro wszyscy trzej jesteśmy w udanych związkach – O tak, Francis cieszył się nieszczęściem Gilberta i dokuczał mu z tego powodu. Powiadał, że to zatemperuje jego charakter. Chociaż tak naprawdę miał po prostu nadzieję, że Prusak w końcu znajdzie kogoś kogo polubi na tyle mocno by z nim naprawdę być, a nie tylko sypiać od czasu do czasu. - To sądzę, że powinniśmy pójść na zakupy. Odświeżyć garderoby i zobaczyć nowości.

- Możemy też pójść do kina – zaproponował Antonio, chowając kredki do pudełka. - Właśnie grają fajny film.

- Wiecie, że to brzmi jak babski wieczór? - zapytał Gilbert.
- I co? Nie chcesz iść?
- No co wy! Tylko dajcie mi się najpierw napić – Prusak roześmiał się, od razu znajdując przy lodówce.

Dwa piwa później i po odnalezieniu zagubionych butów Antonia (które były pod prysznicem) hości znaleźli się w centrum handlowym.

Francis nie znosząc sprzeciwu, zaciągnął swoich przyjaciół do sklepu odzieżowego. W pierwszym bawili się całkiem dobrze. Francuz wybierając sobie modne kreacje, a Antonio i Gilbert śmiejąc się z wyjątkowo dziwnych ubrań. Jednak przy dziesiątym sklepie, tylko Francis dobrze się bawił. Dlatego kiedy tylko wyszli z niego, Gilbert przejął prym i poprowadził ich do sklepu z grami.

                                    ~~*~~*~~*~~*~~*~~

Feliks uśmiechnął się radośnie do Arthura. Już dawno nie miał żadnego powodu by wyciągnąć swojego zapracowanego przyjaciela na zakupy. Teraz jednak był w związku (co wciąż było dziwne, straszne i w ogóle) i powinien kupić sobie nowe ubrania na spotkanie z rodzicami Gilberta. Trochę obawiał się tego spotkania, ale co złego mogło go tam spotkać? Rodzice to rodzice. Wystarczy być uprzejmym i wszystko pójdzie dobrze, prawda? Polak zdecydował też, że powinien kupić w końcu prezent na urodziny mamy oraz inne upominki. W końcu dzień po spotkaniu z rodzicami Gilberta ma lot do kraju.

- Przypomnij mi jeszcze raz, czemu chodzę z tobą po centrum handlowym? - zapytał Arthur. Nie był on typem osoby, która lubiła spacerować po sklepach z ubraniami, i innymi potrzebnymi ale jakże irytującymi dobrami.

- Bo zakupy samemu są nudne, Ela nie ma czasu, a ty masz totalnie wolne popołudnie – wyjaśnił radośnie Feliks.

- To wciąż nie wyjaśnia dlaczego się zgodziłem.

- Totalnie zrzędzisz. Zobacz, sklep z upominkami!

Z wielkim uśmiechem na ustach Feliks wleciał do małego sklepiku, a Arthurowi nie pozostało nic innego jak wejść do niego za nim. Feliks najwyraźniej znalazł się w swoim żywiole, przeskakując od półki do półki i ładując do koszyka kolejne prezenty. Anglik za to bez większego zainteresowania, przespacerował się po sklepiku i zatrzymał przy wieszaku z brelokami. Już dawno miał sobie sprawić coś co będzie sprawiało, że znajdowanie kluczy będzie prostsze. Ostatnio stał pod mieszkaniem pół godziny szukając kluczy i prawie mógł się założyć, że sąsiadka z ósemki chciała już zadzwonić na policję, myśląc że jest złodziejem. Biedaczka miała słaby wzrok, i jeszcze słabsze poczucie tego, że bycie wredną jędzą jest złe. Jednak wzory tutaj były okropne... Arthur bez większego zainteresowania oglądał towar, gdy nagle dostrzegł małą pluszową żabkę. Pod wpływem chwili złapał za nią i pomaszerował do kasy.

Arthur zapłacił za żabkę, przespacerował się jeszcze raz po sklepie i stwierdził, że Feliks przez najbliższe stulecie stąd nie wyjdzie.

- Poczekam na ciebie, na ławce przed sklepem – poinformował go Arthur.

Siedzenie pod sklepem nie było ani trochę bardziej interesujące niż jego wnętrze. Anglik bezmyślnie bawił się swoim nowym zakupem, oglądając witrynę sklepu naprzeciw. Był to sklep z różnego rodzaju grami i na wystawie reklamowano właśnie jakąś nową bijatykę, z tego co Arthur mógł określić prostytutek z mechazombiakami. Arthur nie był tego pewien, bo nie przepadał za taką formą rozrywki. O wiele bardziej sobie cenił książki albo wypad na łono natury.

Nagle, kątem oka dostrzegł coś. Czy to przypadkiem nie jest ktoś znajomy..?

- Już skończyłem, zobacz jaka totalnie fajna drapaczka! Mój tata będzie zachwycony. - Feliks który pojawił się znikąd zaczął pochylać kobiecą rączkę na różowym kijku i rozległ się piskliwy dźwięk „iiiiuuuum”

- Możemy już iść? - zapytał z nadzieją w głosie Arthur.

- Pewnie – Feliks uśmiechnął się szeroko – tylko wstąpmy gdzieś najpierw na kolację.

- Ale ja mogę coś dla nas ugot-

- Nie trzeba – wtrącił się szybko Polak. - To znaczy, to twoje totalnie pierwsze wolne popołudnie od jakby wieku, więc powinieneś odpocząć.

- Skoro tak sądzisz – poddał się Arthur. Jakoś czuł, że nie dane mu będzie nic ugotować. Feliks westchnął z ulgą na oznajmienie Anglika. Wciąż słabo się czuł na wspomnienie tego kiedy ostatni raz pozwolił mu przygotować dla nich kolację.

                        ~~*~~*~~*~~*~~*~~

- Luddy, luddy – zawołał głośno Felicjano, łapiąc rękę Ludwiga. Niemiec mógłby się założyć, że wymyślanie dla niego coraz bardziej dziwnych i podobno pieszczotliwych zwrotów stało się nowym hobby Włocha. Było to niezmiernie irytujące, ale Ludwig czuł w środku takie dziwne ciepło gdy widział jak uśmiechnięty Felicjano wymyśla kolejne przezwisko, więc pozwolił temu iść własnym torem.

- Tak? - zapytał, delikatnie ściskając palce w jego dłoni. Dziś była sobota i Feliciano zaproponował by wybrali się do parku na spacer. Ludwig nie protestował, wolał taką randkę niż wypad do wesołego miasteczka albo na zakupy.

- Zobacz, mają tu nawet huśtawki! - zachowując się jak małe dziecko, podekscytowany Felicjano podskoczył – nie pamiętam kiedy ostatni raz się bujałem.

Ludwig pamiętał swój ostatni raz. Miał jedenaście może dwanaście lat i razem z rodzicami i Gilbertem wybrali się na „rodzinny, niedzielny wypad” do parku. Na początku wszystko było spokojne, pospacerowali, zjedli drugie śniadanie przy budce z zapiekankami, pograli w piłkę nożną. Aż znaleźli się na placu zabaw. Gilbert postanowił, że sprawdzą, który z nich buja się wyżej. Nie zachwycony Ludwig poddał się namową Gilberta i rywalizacja rozpoczęła się. Młodszy chłopiec wygrywał kiedy Gilbert stwierdził, że za huśtanie się na stojąco są dodatkowe punkty i spróbował stanąć. Nie trzeba zgadywać, nie skończyło się to dobrze. Rodzinna niedziela skończyła się pobytem na pogotowiu i pięcioma szwami na głowie Gilberta. Ich rodzice już nigdy więcej nie zabrali ich w miejsce gdzie są huśtawki.

Chwila zadumy ze strony Ludwiga opłacona była tym, że Felicjano puścił jego dłoń i szybko umościł się na huśtawce.

- Bądź ostrożny – mruknął Niemiec podchodząc do swojego chłopaka.

Włoch uśmiechnął się do niego w odpowiedzi.
- Popchniesz mnie?

Ludwik bez słowa stanął za nim i lekko popchnął jego plecy jakby na próbę.

- Mocniej! - roześmiał się. Ludwig pchnął jeszcze raz i Włoch pisnął zachwycony. - Jeszcze!

Ich zabawa trwała przez dłuższą chwilę, Felicjano szybował w przestworzach, a Ludwig dbał o to by chłopak nie szybował zbyt wysoko. Naprawdę zawstydzające byłoby pokazanie się na pogotowiu bo jego osiemnastoletni chłopak spadł z huśtawki.

W pewnym momencie Felicjano zatrzymał huśtawkę i pochylił się do tyłu.

Ludwik nie przyznałby się do tego, ale widok roześmianego, wręcz rozpromienionego Włocha sprawiła, że wręcz zaparło mu dech w piersiach. Prawie nieświadomie pochylił się i pocałował ten uśmiech.

Felicjano najpierw był zaskoczony tym czułym pocałunkiem ale moment później oddał go z westchnieniem. Pochylił się jeszcze bardziej w tył i puścił jedną ręką huśtawkę by móc wplątać palce we włosy na karku Niemca. Całowanie się w tej pozycji było naprawdę ekscytujące. Felicjano jęknął cicho w pocałunek czując jak Ludwig lekko przygryza jego wargę.

Włoch pochylił się jeszcze bardziej w tył i poczuł jak traci równowagę. Od wylądowania na ziemi uratował go refleks jego chłopaka, który bardzo szybko postawił go na nogi.

- To było niebezpieczne – powiedział Ludwig. - Powinieneś bardziej uważać.

Felicjano zachichotał, ponownie łapiąc go za rękę.

- Chodźmy na lody, Wiggy.

                          ~~*~~*~~*~~*~~*~~

Lovino warknął pod nosem zrezygnowany. Była sobota rano, a jego głupi brat wybrał się na randkę. W sumie wiedział już, że nic na to nie poradzi, ale... martwił się. I był cholernie znudzony.

- A gdyby tak zadzwonić do tego drania? Albo napisać. - zadumał się i już po chwili trzymał w dłoni telefon.

„Umieram z nudów” - napisał.

Prawie od razu nadeszła odpowiedź.

„Mogę wpaść?”

„Jeśli musisz.”

Lovino wstał. Powinien trochę posprzątać, skoro będzie mieć gościa.

Pozbierał stojące tu i ówdzie naczynia i zaniósł je do zlewu. Podlał usychającego już Borgię, swojego kaktusa. Wytarł nawet odrobinę kurze. Pozostało tylko posprzątać.

Lovino złapał za miotłę i z zacięciem godnym lepszej sprawy zaczął zamiatać. Powinien jednak robić to mniej energicznie, ponieważ uderzył w szklaną półkę na której stał zestaw filiżanek. Porcelana upadła z głośnym hukiem na ziemię i rozległo się pukanie do drzwi. Włoch zacisnął zęby warcząc sfrustrowany. Oczywiście, że wszystko wali się w tym samym, najmniej odpowiednim momencie.

Co robić? Co robić? Co do cholery najjaśniejszej zrobić? Lovino czuł jak zaczyna panikować. Rzucił się by pozbierać szczątki filiżanek, kiedy usłyszał ponowne pukanie.

- Lovi, jesteś tam? - rozległ się głos Hiszpana.

- Drzwi są otwarte – odkrzyknął Włoch, przypadkowo zbyt mocno zaciskając dłoń na odłamku. Zaskoczony spojrzał jak krew zaczyna spływać po jego palcach.

Już po chwili usłyszał kroki i wręcz poczuł obecność stojącego za nim Hiszpana.

- Co się stało? - spytał, klękając obok niego.

- Sprzątałem, a te cholerne filiżanki postanowiły spaść.

- Haha, potrafisz być taki niezdarny Lovi – roześmiał się lekko Antonio. Lovino poczuł jak jego policzki palą z zażenowania.

- Nie musisz się ze mnie śmiać! - krzyknął, mocno zaciskając powieki. Poczuł jak Antonio delikatnie wyjmuje mu z dłoni porcelanę i prowadzi do sofy. Już po chwili siedział na niej, a Hiszpan klęknął przed nim biorąc w swoje dłonie jego skaleczoną.

- Masz gdzieś apteczkę? - spytał.

- Górna szuflada.

Nim Lovino mógł nawet spytać się co jego chłopak robi, Antonio znalazł to czego potrzebował. Zręcznie oczyścił jego skaleczenie i zabandażował dłoń.

- Poczekaj, a ja to sprzątnę – powiedział, pochylając się do niego i całując Lovino w policzek.

Lovino pozwolił mu na to wszystko bez słowa, pozwolił mu także przytulić go gdy już wszystkie odłamki porcelany trafiły do kosza.

                                     ~~*~~*~~*~~*~~*~~

Feliks leżał na łóżku w swoim pokoju. Leżał i martwił się. Jutro, za mniej niż 19 godzin spotka się z rodzicami Gilberta. Już teraz czuł jak żołądek zwija mu się z nerwów. Może jednak to nie jest zbyt dobry pomysł?

Polak już godzinę temu porzucił pomysł zaśnięcia i teraz tylko leżał dręcząc się myślami i pozwalając swoim oczom wędrować po ścianach. Nagle jego wzrok spoczął na spakowanym kufrze stojącym pod ścianą i uśmiechnął się lekko. Już pojutrze wyleci z powrotem do Polski i spotka się z rodziną. Feliks nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo za wszystkimi tęsknił. Za mamą, tatą i Torisem. I jego starym pokojem i komputerem rzęchem. Za wszystkim.

Myśląc o starym życiu, nie zauważył kiedy zasnął.
Przepraszam, że kazałam wam tyle czekać. To naprawdę okropne z mojej strony, ale szkoła nie wybacza. A wena omijała mnie ostatnio i w pewnym momencie utknęłam ale oto jest. Enjoy!

A tak z innych spraw. Poszukuję bety, która poprawi zarówno moje tłumaczenia jak i opowiadania. Jeśli masz wszystkie te zasady w małym paluszku, wolny czas i sądzisz, że się nadasz, napisz do mnie (salut@op.pl).


Och. I tak. Chciałabym napisać odcinek specjalny. (Bo czuję, że nie wszystko może być jasno wyjaśnione) W którym szanowni bohaterowie odpowiedzą na Wasze pytania. Więc proszę, napiszcie w komentarzach o co chcielibyście ich spytać (mnie jako autora też możecie pytać :P)


Dziękuję za Wasze wsparcie <3
© 2013 - 2024 namelessyuki
Comments12
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Jeeej! Jeeej! Cieszmy się, nowy rozdział ujrzał światło dzienne! ^o^ 
Jakoś rozbawiła mnie wizja Bad Trio na zakupach! Niczym stare dobre PRZYJACIÓŁECZKI :P No i chyba było bardzo blisko do spotkania przed sklepem z grami... Szkoda, że do niego nie doszło, bo jestem ciekawa jak by ze sobą rozmawiali. Powinnaś zabrać ich na jakąś grupową randkę *q* (wszystkie pary na raz!) 
Tylko Lovinio się wyłamał i nie poszedł na zakupy :D 

A jeśli chodzi o pytania to mamy pytać o rzeczy, których nie załapałyśmy, czy mogą być takie wypływające z czystej ciekawości?